poniedziałek, 30 września 2013

Yattaman!


Przedstawiłem już Państwu dwie piosenki do bajek mojego dzieciństwa. „Gumisie”, które nieludzko poniżyłem oraz „Listonosza Pata”, któregoż pod niebiosa wychwaliłem. Przyszedł teraz czas na kolejny tekst piosenki bajczanej, który tym razem kompletnie nie wymaga komentarza. Zaznaczę tylko, że ów tekst jest absolutnie autentyczny, oraz że nie był on wyśpiewywany lecz jedynie wyczytany przez polskiego lektora podczas gdy oryginalne wykonanie można było usłyszeć w tle… Zapraszam do lektury.

„Yattaman, Yattaman zna złotą żyłę. Strzeże nas.
 Jest śmieszny lecz i srogi.
 Odważny nasz wojownik Yattaman.
 Yattaman, Yattaman, wróg w walce,
 co z radością zwycięża w każdym boju.
 To strażnik naszej Ziemi, Yattaman.
 Bywa tu, bywa tam. Bywa też gdzie indziej.
 W pojeździe swym wytropi każdego wroga wnet.
 I znów zaczyna się elektroniczna wojna.
 Lecz nasz Yattaman nieustraszony zwycięży w boju dziś.
 Yattaman, Yattaman ze swą dziwaczną bronią rozśmiesza nas,
 gdy śmieszny zrobi trik.
 On zawsze i niezmiennie na służbie jest ludzkości.”

Proszę państwa jeżeli coś „bywa tu, bywa tam, bywa też gdzie indziej” to ja już nie mam więcej pytań.

Dziękuję.







sobota, 28 września 2013

Ból



Otóż wczoraj wybrałem się na niewielkie zakupy spożywcze, za cel obierając sobie niewielką filię sieci sklepów „Żabka” na zboczu, pod moim domem. Dzień był upalny. Wyjątkowo rażący. Wszedłem do sklepu, a tam siedząca za ladą zgrabna, młoda panienka słowem się do mnie nie odezwała.

Dziękuję.




piątek, 27 września 2013

„I wyszedł z mroku i stanął i usiadł i wstał i poszedł…”



Wczoraj zamarzyło mi się zostać pisarzem powieści kryminalnych. W ostateczności powieści detektywistycznych. Oto próbka mojego talentu literackiego –



„Werlock zamknął za sobą drzwi, zrobił dwa kroki, podłubał w nosie i mocno odchrząknął.

- Sprawa jest banalnie prosta. – odparł. - A jej rozwiązanie zajęło mi niecałe 15 sekund. Wszystkiemu winna jest… Matylda!

Hotson i reszta zgromadzonych w pokoju gości zamarła w przerażeniu.

- Bzdura! – wykrzyknęła nagle Matylda. Werlock jedynie spojrzał na nią pogardliwie, delikatnie się uśmiechnął i przeszedł do ataku.

- Pani Matylda zeznała, że w dniu śmierci swojego męża znajdowała się po drugiej stronie miasta, w przychodni lekarskiej z powodu nieznośnego bólu lewego ucha. Niestety świeże ślady błota na jej prawej nogawce, które ewidentnie pochodzi z ogródków działkowych spotykanych jedynie w tej części miasta, ponadto ptasie gówno na żakiecie, którego kąt rozpaćkania jak również i „wiek” niepodważalnie świadczą o tym, że pani Matylda 36 godzin temu znajdowała się na świeżym powietrzu w pozycji na wpół zgarbionej, jej notoryczne spoglądanie w prawo podczas składania zeznań, który tak się składa jest odruchem bezwarunkowym podczas kłamania, ponadto niedbałe uczesanie, oraz makijaż poprawiane bez możliwości spojrzenia w lustro, niewielkie zadrapanie na palcu wskazującym lewej dłoni, a także nieudolnie zamaskowana, świeża malinka na jej szyi o średnicy 4 cm, a jak wszyscy doskonale wiemy średnica otwartych ust zmarłego męża wynosiła ponad 5 cm (owa malinka musi być więc sprawką tajemniczego kochanka, którego tożsamość zapisałem właśnie na tej karteczce), świadczą bezsprzecznie o tym, że pani Matylda mówi nieprawdę. Dlaczego mówi nieprawdę, ktoś zapyta… - w pokoju nastała niezręczna cisza.

- Yyy, ponieważ… - burknął nieśmiało Hotson.

- Ponieważ jest winna, Hotson, tak. To było pytanie retoryczne. Nie sądziłem, że akurat ty zechcesz na nie odpowiedzieć.

- Przykro mi, że cię zawiodłem.

- Spokojnie, to nie pierwszy raz. – Werlock uśmiechnął się do Hotsona. - Oczywiście nie mógłbym się mianować najlepszym detektywem świata, gdyby umknął mi niewielki, acz dosyć istotny szczegół w całej tej sprawie. Mianowicie podczas gdy ja oślepiałem was swoim geniuszem obnażając zbrodniczy plan pani Matyldy, sama zainteresowana zdążyła w tym czasie zbiec.

- Co?! Jezus Maria… szybko! – krzyknął Hotson dając tym samym początek ogromnemu zamieszaniu.

- Nie mogła uciec daleko! – krzyknął zaaferowany Microsoft.

- To zupełnie bezcelowe. – powiedział spokojnym tonem Werlock. Cały salon znów zastygł.

- Dlaczego? – chciał wiedzieć Hotson, dlatego zadał to treściwe pytanie. Werlock spojrzał na Hotsona z jeszcze większym rozczarowaniem niż poprzednio, wziął głęboki oddech i rozpoczął argumentację.

- Jest godzina 4:30, najbliższy przystanek autobusowy oddalony jest od nas o 24 metry, biorąc pod uwagę, że pani Matylda nie posiada prawa jazdy, natomiast założyła dziś buty z płaską podeszwą, bez problemu była w stanie przebyć tę odległość w niecałe 4 sekundy, dzięki czemu zdążyła na autobus numer 715, o 4:29, jadący w stronę dworca kolejowego. Na nasze nieszczęście autobus będzie napotykał na swojej drodze same zielone światła, więc nie dość, że nie będzie się spóźniał na kolejnych przystankach, to jeszcze będzie przyjeżdżał na nie za wcześnie, przez co pan Grzegorz, który codziennie zjawia się na swoim przystanku dwie minuty przed planowym przyjazdem autobusu, tym razem będzie świadkiem smutnej sytuacji, w której autobus 715 przejedzie mu koło nosa, przez co nie zdąży do pracy, w skutek czego jego niezrównoważony psychicznie szef wyrzuci go na zbity pysk, co w konsekwencji doprowadzi do jego samobójstwa, które odbędzie się równo za trzynaście dni, pięć godzin i 38 minut. Plus minus 6 sekund.

- Chyba zgubiłeś wątek. – nieśmiało zauważył Hotson.

- A, rzeczywiście. – poprawił się Werlock - Po prostu jej nie dogonimy. Dziękuję.”



Myślę, że przede mną wielka kariera pisarza!





środa, 25 września 2013

Co drugi wtorek


Jak to bywa w co drugi wtorek, tak i wczoraj wybrałem się na umówioną wizytę u psychologa o godz. 10 rano. Powtarzam raz jeszcze psycholog to nie psychiatra, proszę państwa. Szedłszy sobie ulicą, a dokładniej chodnikiem przylegającym do owej ulicy, spostrzegłem lewym i prawym okiem niewielką grupkę dzieci grających w piłkę.

Dzieciństwo, ach!

Pamiętam kiedy i ja byłem takim małym kulfonem, z którego wszyscy się śmiali. Pamiętam, kiedy przed meczami na podwórku byłem zawsze wybierany jako ostatni (chyba ciężko tutaj nawet użyć odmiany słowa „wybór”… tak, to był bardziej „brak wyboru”) i zazwyczaj przypadała mi zaszczytna rola bramkarza, na którego zwala się winę za wszelkie niepowodzenia drużyny. Pamiętam wiatr we włosach i krew w ustach. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy potrafiłem sam sobie strzelić trzy gole z rzędu.

Pamiętam również jak płakałem z bólu, kiedy jeden z dzieciaków po drugiej stronie ulicy kopnął niepodziewanie piłkę w moją stronę i trafił nią w moje kolano wybijając mi rzepkę na drugą stronę nogi. Tak. Resztę wtorku spędziłem mdlejąc sobie na pogotowiu, dzięki czemu jestem o jedną wizytę u psychologa w plecy. Moja depresja się pogłębia. Jeszcze nigdy nie było tak źle. Nie chce mi się żyć.

Do zobaczenia.






niedziela, 22 września 2013

Piosenka idealna



Chociaż mój wpis/recenzja "fajnej "piosenki o Gumisiach cieszy się nieprzebranie ogromną popularnością w mojej głowie, muszę przyznać, że byłbym słabym krytykiem "wszystkiego" gdybym nie potrafił na drugiej szali postawić czegoś za wzór, prawda? Prawda. Proszę bardzo. Oto piosenka idealna.


„Pat i Kot

Kot i Pat

Pat i Kot  

Przyjaciele od lat.”


- Da się? Da się! Czego się dowiedzieliśmy z tych czterech krótkich wersów? Że bohaterami bajki są Pat i (w domyśle) jego kot. Że są za wszelakim równouprawnieniem ponieważ są wymieniani na zmianę, nikt w tej relacji nie jest lepszy od drugiego. Dodatkowo wiemy, że Pat i kot są przyjaciółmi od lat. Idziemy dalej.


„Z torbą pełną listów

Ledwie świt zabłyśnie

Swym pocztowym wozem rusza w świat.”


- No, proszę państwa! Gdyby Pat szukał żony na portalu randkowym spokojnie mógłby wpisać ten fragment piosenki do ramki „O sobie”. Oto czego się dowiedzieliśmy tym razem- Pat jest listonoszem. Ma torbę. Torbę pełną listów, proszę państwa, więc prawdopodobnie dba o tężyznę fizyczną, chodzi na siłownię, dobrze się odżywia a wszystko po to, aby móc dźwigać codziennie ową ciężką torbę. Jest sumienny i punktualny. Wstaje wcześnie rano więc nie ma problemów ze snem, czyli zapewne nie chrapie. Ważna informacja. Pat ma wóz pocztowy i jak sugeruje tekst nie jest to jedynie wóz służbowy, ponieważ wówczas tekst piosenki brzmiałby „Pocztowym wozem służbowym rusza w świat”, ale nie! Pat jest właścicielem tegoż wozu co znaczy, że dobrze zarabia, ma zapewne liczne lokaty w bankach, może nawet pochodzi z bogatej rodziny? A na koniec dowiadujemy się jeszcze, że ma prawo jazdy, czyli jest na dodatek dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną. Wspaniale! Następnie następuje tutaj powtórzenie refrenu o równouprawnieniu i przechodzimy do zwrotki drugiej.


„Ze snu wstaje słońce

Słychać ptaków koncert

I szczęśliwy jest naprawdę Pat.”


- Czy trzeba cokolwiek tu dodawać? Kandydatki na żony dowiedziały się właśnie, że Pat jest wyjątkowo nie wymagającym partnerem, a zwykły widz, że do szczęścia nie jest mu potrzebne nic oprócz słoneczka i śpiewu ptaków. Wspaniale! Oczywiście mija się to lekko z prawdą, ale zakładam, że przeciętny widz ma nie więcej niż 6 lat, to co on tam może wiedzieć, prawda? Prawda. Dalej.


„Każdy dobrze zna pocztowy wóz” – no cóż w Polsce nie ma ich za dużo, ale to już wina innej kultury pocztowniczej.


„A przyjaciół ma Pat jak mało który” – kolejna ważna informacja matrymonialna!


„Może... może właśnie dziś

Spotkasz go znów z listem u Twych drzwi.”


– Te dwa ostatnie wersy nieuważny widz może potraktować jak okrutną drwinę z młodego widza, który przecież nigdy w życiu nie spotka prawdziwego Pata, ale, ale… to tylko pozory. Zwróćmy uwagę na powtórzenie słowa „może”. Rodzi się tu ewidentny podtekst brzmiący - „Nie łudź się, dziecko. Pat nigdy do ciebie nie przyjdzie, ale zawsze możesz pooglądać naszą bajkę.” Dziecko momentalnie wychwytuje tę intencję i nie ma potem żadnych większych traum przewlekłych. Piosenkę kończy powtórzenie informacji o relacji kota i Pata, oraz o rzeczach, które sprawiają, że Pat jest szczęśliwy.

I proszę państwa, tak się właśnie pisze piosenkę do bajki.


„FAJNA”, prawda?


Dziękuję bardzo.




A oto morożący krew w żyłach odcinek Listonosza Pata...


czwartek, 19 września 2013


W związku z tym, że jest tak jak sądziłem tzn. jedyną czytelniczką moich Blogowych wypocin jest moja terapeutka (serdecznie pozdrawiam) zamieszczę dzisiaj link do wspaniałej piosenki, która podnosi mnie na duchu po każdej nieudanej wizycie w jej gabinecie.



Jakie jest moje drugie i trzecie imię?


Kiedyś skręciłem sobie kostkę jeżdżąc na rolkach.



środa, 18 września 2013

Nuta wiejska cz. 2



„Miała Baba prania dość, prania dość, prania dość
Rozładowywała złość, wała złość, hej
Już nie pierze latek sześć, latek sześć, latek sześć
Strasznie śmierdzi i nikt już jej nie chce odwiedzać, hej”


„Miała Baba talerz swój, talerz swój, talerz swój
Rzadko jadła, więc po ch*j, więc po ch*j, hej
Wyrzuciła talerzyk ,talerzyk, talerzyk
I oczywiście akurat wtedy nagle zgłodniała, ale było już za późno więc umarła z głodu, hej”


wtorek, 17 września 2013

Pocztówka z Raju - historia prawdziwa



Jak powszechnie wiadomo, zbyt długie siedzenie w fotelu może prowadzić do odleżyn, skrzywienia kręgosłupa i depresji. W związku z tym wyznaczyłem sobie w każdym miesiącu kilka dni, kiedy jak każdy młody człowiek wychodzę na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza i przy okazji dokonać zakupów delikatesowych w sklepie spożywczym na rogu kamienicy, w której mieszkam. (nie, moje „cover photo” na Facebooku nie ukazuje mojego prawdziwego domu, to był żart)


Przyznam się, że najmilej wspominam wizyty w sklepie tuż po 10-tym każdego miesiąca, ponieważ dostaję wtedy moją rentę, dzięki czemu czuję się jak prawdziwy zwycięzca stojąc pod kasą. Och, cóż to są wtedy za zakupy! Przebieram w rodzynkach, talarkach, solonych paluszkach, mrożonych pizzach, szarych mydłach i damskich dezodorantach, które przypominają mi o dawnych, odległych czasach.
 Są jednak dni, takie jak ten (który jeszcze trwa), kiedy życie zaskakuje nawet mnie.


Dzisiejszy poranek zaczął się wyjątkowo uroczo, ponieważ okazało się, że mleko (3,2% jak szaleć to szaleć!), które spożywam codziennie z płatkami, zrobiło mi psikusa i skwaśniało. Kiedy udało mi się w końcu opuścić toaletę na dłużej niż dwie minuty, podjąłem żelazne postanowienie, że muszę odrzucić wszelkie rytuały owego poranka i udać się do sklepu na rogu już teraz.


Sklep na rogu prowadzi Pan… hmm, ze względu na ochronę tożsamości może zmienię imiona osób zaangażowanych w tę opowieść, nazwijmy go Pan Tadeusz. Świetnie. Pan Tadeusz jest niezwykle troskliwym sprzedawcą. Oprócz produktów po które przychodzę, zawsze sprzeda mi coś ekstra; ostatnio kupiłem mopa i tabletki do zmywarki. Nie mam zmywarki. Jednak ku mojemu rozczarowaniu Pana Tadeusza nie było dzisiaj w sklepie. Była za to jego żona, Pani… Zosia. Tak. Sytuacja wyglądała następująco:


Ja – Dzień dobry, poproszę mleko.


P. Zosia – 2,90zł.

Po tej udanej i stresującej konwersacji udałem się z powrotem do domu, w celu spożycia pożywnego śniadania. Kiedy wspiąłem się na moje trzecie piętro, rozebrałem, zasiadłem do stołu i wlałem ów mleko do miseczki, szlag mnie jasny trafił i doprawił łopatą. Tak, moi Drodzy. To mleko również było skwaśniałe.

Z uśmiechem na twarzy wróciłem na dół z butelką i oto co się wydarzyło:

Ja – Przepraszam najmocniej. Wygląda na to, że mleko przez te bajońskie temperatury skwaśniało. Czy mógłbym wymienić je na nowe?


P. Zosia – Oczywiście. Proszę bardzo.


Odebrałem butelkę. Odwróciłem się. Ruszyłem w stronę wyjścia i nagle coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić zawartość butelki w mojej ręce. Zupełnie jak z kasetą VHS moich dziadków „Nasza upojna noc poślubna”…

I tak, moi mili! To mleko również było skwaśniałe!


Ja – Ha! Ale przypadek! Proszę zobaczyć, to też kwaśne!


P. Zosia – Dziwne. Daj Pan to tu.


Tutaj nastąpiła lustracja kolejnych trzech butelek… kiedy sprzedawczyni podała mi czwartą usłyszałem zza pleców jej gruby głos:


P. Zosia – My to z mężem wolimy kwaśne mleko. Bo to i przeczyści i do ziemniaków można.


Pod siłą takich argumentów każdy by się ugiął.


Ja – Dokładnie. A i do słodkich płatków jakie dobre! I do kawy też...


Tutaj zapadła niezręczna cisza. Na szczęście piąta butelka okazała się być w porządku. Podziękowałem i wyszedłem. Czuję, że zdobyłem nowego przyjaciela.

 Dzisiaj będzie dobry dzień!





poniedziałek, 16 września 2013

Zrujnowane dzieciństwo.



Ja wiem. Sam się wychowywałem na bajkach, wieczorynkach, programach dla dzieci, ale… „Gumiś to fajny miś”??? Naprawdę?! „Fajny”?! Ciężko było znaleźć słowo mające większy walor edukacyjny w bajce przeznaczonej dla dzieci? Może zacznijmy od początku.

„Misie harcują, po lesie szarżują” – Nawet nie zdążyłem się utożsamić z którymkolwiek z bohaterów, a już wiem, że lubią zachowywać się nieodpowiedzialnie w zamkniętej przestrzeni zarośniętej. Dalej.

„Wszędzie dziś słychać donośny ich śmiech” – Dziwne zachowanie jak na stworzenia, które za wszelką cenę chcą utrzymać swoje istnienie w sekrecie.

„Zawsze zwycięskie, waleczne, rycerskie” – Sporo superlatyw jak na babcię gotującą całe dnie zupy, dziadka czarodzieja ze sklerozą, niebieskiego grubasa, sepleniącego marudę, fochliwą nastolatkę i różowego chłopca z drewnianym mieczem. Następnie.

„Każda przygoda zapiera nam dech!” – Może ja to ocenię. Refren.

„Zobacz saaaam jak Gumisie skaczą tam i siam” – bez komentarza…
„Bo Gumiesie cały świat już zna” – pierwsze słyszę.
I wreszcie moje ulubione – „Gumiś to fajny miś.”...

Zwrotka druga, a jakby pierwszej nie było. 

„Abrakadarba to czary i magia” – Czy autor tego tłumaczenia (Pan Andrzej Z.) spojrzał choć raz na swoje przełomowe dzieło? Naprawdę dziękuję za poinformowanie mnie, że „abrakadabra” to czary i magia, bo już myślałem, że to naleśniki. Dalej.

„Sekretem jest przepis na gumisiowy sok”… Jakim sekretem? Czyim sekretem? Gumisiów, tak? Sekretem jest to, że skaczą jak poparzone, tak? Bardzo możliwe, ale ja jako widz nie mam na razie dostatecznych podstaw do wyciągnięcia takich wniosków. Póki co idąc logiką piosenki wiemy jedynie, że jakieś misie harcują w lesie, głośno się śmieją, są najlepsze na świecie, skaczą gdzie popadnie, a Abrakadabra to czary i magia, proszę państwa. Jeszcze nic nie wiemy o żadnym „sekrecie” misiów, które z niewiadomych przyczyn nazywają siebie Gumisiami. Idziemy dalej.

„Tam Hokus Marokus dostarcza złych pokus” – Hokus Marokus dostarcza? Komu dostarcza? Jakich pokus? I kto to jest Hokus Marokus? Jakiś Arab? Brzmi nawet interesująco. Może w końcu coś by się zadziało, ale ta obietnica nigdy nie zostaje spełniona, a ów wątek jest zupełnie pominięty w serialu. Dalej.

„Lecz misie zwyciężą” – Nagle Gumisie zostały z powrotem zdegradowane do rzędu misiów. Smutne.

„Dla wroga to szoook!” – Tak, tu się zgodzę. To musi być szok. Tu następuje powtórzenie sympatycznego refrenu, który dosadnie nam przypomina, że Gumisie zna cały świat oraz, że są „fajne”.

No to fajnie!

A teraz przekonajcie się sami. Posłuchajcie.




niedziela, 15 września 2013

Nuta wiejska cz. 1


"Miała Baba mp3, mp3, mp3

Wsadziła je do torby, do torby, hej

Nie kupiła słuchawek, słuchawek, słuchawek

Więc niczego sobie nie posłuchała, bo bez słuchawek mp3 jest absolutnie bezużyteczne, hej"




"Miała Baba telefon, telefon, telefon

Zepsuł jej się telefon, telefon,  hej

Oddała do gwarancji, gwarancji, gwarancji


Nie przyjęli bo wyrzuciła paragon praktycznie od razu po odejściu od kasy, hej"




To była niewielka próbka mojej twórczości pozaprogramowej. A poniżej zdjęcie szanownego Pana Krzysztofa Piernika z pierwszego odcinka mojego programu. Co o nim myślicie?




Dylemat



Godzina 24:39.

Nie mogę spać.


Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że nie zgasiłem lampki i cały czas razi mnie światło? Możliwe.


Może teraz ją zgaszę? Ale wówczas musiałbym zamknąć lodówkę. Nie chce mi się znowu wstawać, za długo się układałem. Poczekam aż przestanie mi być wygodnie i wtedy zamknę drzwi.


Hmm, nie czuję stóp…


Dobrze, poczekam do rana.

sobota, 14 września 2013

Piękny początek

W porządku. Założę bloga i będę w nim opisywał rzeczy najróżniejsze. Moje przemyślenia, opinie i różne inne wypadki, przypadki. Mam nadzieję, że jest Pani z siebie dumna, Pani Dorotko! Zmuszać mnie w ten podstępny sposób do włączenia się w życie społeczne. Nie jestem głupi. Jeszcze raz powtórzę, Pani Dorotko, nie mam żadnego problemu. Jedyne co mam to tzw. „rację”. W czym? We wszystkim.

Zacząłem chodzić na terapię tylko po to, żeby mieć co robić we wtorki odkąd dobranocka została zdjęta z anteny (co z resztą jest kosmicznym błędem, ale o tym przekonacie się za jakieś 10 lat kochani szefowie stacji), a teraz będę z siebie robił Blogera. Skandal.

Ale cóż, jest jak jest. Dobranocki nie ma, a ja zaraz zrobię niedorzecznie wysoki przelew na konto szanownej Pani psycholog Dorotki. Spokojnie, nie podam Pani nazwiska. Nie chciałbym mieć na sumieniu Pani samochodu.
Serdecznie Panią pozdrawiam i życzę udanych wakacji na mój koszt. Do zobaczenia we wtorek.

A na koniec tegoż wpisu, o ile tak to się nazywa, moja skromna osoba w środowisku naturalnym, czyli moim pokoju podczas nagrywania programu "Wielkie Pytania".