piątek, 20 grudnia 2013

Wróciłem!



Na rany Chrystusa! W końcu wróciłem z tego przeklętego, zimnego, niebywale drogiego i czas marnującego Sanatorium! Co mnie podkusiło, żeby tak strasznie wyrzucać moje ciężko otrzymane z renty pieniądze w błoto?! Wiem co. Raczej - wiem kto! Moja kochana pani psycholog. Szlag mnie zaraz trafi na miejscu i padnę ze złości na zawał. Faktycznie, cel został osiągnięty. Po depresji nie ma nawet śladu. Teraz mam psychozę. Paranoiczną żądzę mordu! Ale spokojnie, to wszystko minie. Przyjazne, puste ściany mojego mieszkania czekały na mnie wiernie i z utęsknieniem. Co prawda drzwi wejściowe były wyważone, a po moim radiu i telewizorze w salonie pozostał jedynie wystający z pomiędzy paneli naderwany kabel, ale przecież nie ma co się przejmować małymi, przyziemnymi drobnostkami. Takie życie! Ha!

Na osłodę zamieszczam jeden z kilku videoblogów, które udało mi się nagrać podczas mojego pobytu w Sanatorium. Przygoda czeka tuż za rogiem.








piątek, 1 listopada 2013

Drobna aktualizacja.



Po finałowym odcinku "Wielkich Pytań Polskich" przyszedł czas na drugą część krótkiej wizyty za kulisy mojego wspaniałego programu... Ho ho! Sto lat!





"A kiedy przyjdzie... słońce i Godzilla..."


P.S. A tak na marginesie, to nadal przebywam w sanatorium. Zaczynam się powoli zastanawiać, czy taki pobyt ma w ogóle jakiś cel... Czy ma mi w czymś pomóc? Bo jeśli ma, to niestety tego nie robi. Ale przynajmniej się opaliłem. A, nie... przecież jest jesień. Zniecierpliwionych moją zmniejszoną aktywnością zapraszam do przeglądnięcia mojego archiwum wpisowego i delektowania się moimi przemyśleniami dnia codziennego. 
Do zobaczenia!






niedziela, 20 października 2013

Sanatorium



Dawno nie stworzyłem żadnego wpisu,  nieprawdaż? Prawdaż. Spowodowane jest to głównie tym, że wyjechałem z domu na jesienne wczasy do pewnego sanatorium i miałem dużo na mojej coraz bardziej skromnie owłosionej głowie. W każdym razie nadal przebywam w owym sanatorium. Bawię się pysznie. Mam własny pokój z łazienką, kuchnią i fotelem, dzięki czemu mam gdzie siedzieć całymi dniami. Jest nawet balkon z widokiem na kościół. Całe szczęście. Co więc robię tymi "całymi dniami"? To co zwykle. Absolutnie nic. Czytam książki, myję podłogi, zabijam pająki itd. W wolnych chwilach nagrywam dokumentację mojego pobytu w ramach terapii u pani Dorotki. Myślę, że zamieszczę ową dokumentację za jakiś czas w sieci, gdyż nie chcę odbierać Wam możliwości obcowania z moim intelektem i wszechwiedzą. Czy odpowiadam w niej na jakieś Wielkie Pytania? Owszem. Ale to nie wszystko. Ponadto udzielam również drogocennych lekcji życia codziennego, o którym przecież wiem tak wiele. Muszę kończyć i iść do sklepu, aby zakupić jakieś delikatesy w celu ich spożycia.

Do zobaczenia.



poniedziałek, 14 października 2013

Słońce i pokrzywy




Jutro kolejna wizyta u Pani Dorotki. Jak mawiała Pani Kołaczkowska „Tak się cieszę. Naprawdę tak się cieszę. A jaka to jest niespodzianka, jak ja się ciszę. Z tej radości to będę głową walić o podłogę z całą rodziną.” Cóż, może ten ostatni fragment o rodzinie nie do końca jest adekwatny w mojej sytuacji (ponieważ rodziny obecnie nie posiadam), ale ogólnie rzecz biorąc tak, tak, tak się cieszę.

Nie mam weny na dłuższe wpisy. Niech z tej okazji zaśpiewa Hinduska aktorka.
Zapraszam.












czwartek, 10 października 2013

Skąd się biorą dzieci?




Proszę państwa, owo pytanie wydaje się być najbardziej niezręcznym pytaniem, jakie może usłyszeć rodzic od swojej pociechy. Skąd się biorą dzieci? No, już nie krępujmy się. Odpowiedź wcale nie jest taka straszna. Oto mała ściąga.

Kiedy obiekt A – „kobieta”, oraz obiekt B – „mężczyzna” znajdują się w tym samym pomieszczeniu, może być to na przykład duszny klub z okropną muzyką, musi najpierw dojść do kontaktu wzrokowego. Jeżeli owy kontakt wzrokowy zostanie nawiązany obiekt B może już w sumie powoli zacząć zdejmować spodnie. Jednak aby odbył się tzw. akt miłości, który zaowocuje cudem nowego życia, potrzebna jest jeszcze zgoda obiektu A – czyli w tym wypadku kobiety. W celu uniknięcia niepotrzebnego rozczarowania obiekt B powinien zamienić ze dwa słowa z obiektem A. W tym celu obiekt B musi posiadać zdolność wysławiania się. Jest to niestety rzadko spotykana umiejętność wśród regularnych bywalców tzw. „impr”. W takowym wypadku obiekt A musi się zadowolić jedynie walorami wizualnymi obiektu B. Ale załóżmy dla potrzeb przykładu, że aparycja łysego koksa z chronicznym „zdziwieniem na ryju” jest ideałem mężczyzny dla obiektu A.

Wobec tego kiedy nawiązany został wspomniany przeze mnie kontakt wzrokowy, a decyzja o odbyciu aktu miłosnego podjęła się już sama pod osłoną znikomej bielizny, należy udać się w bardziej ustronne miejsce. Na przykład latrynę skażoną wszelkiego rodzaju ohydztwami. Kiedy nasze obiekty już nalazły się w swoim gniazdku, obiekt B odwraca do siebie plecami obiekt A, żeby móc spokojnie patrzeć w ścianę i zapewnia partnerkę, że właśnie nałożył tzw. kondom na swojego czerwonego Winnetou. Oczywiście obiekt B niczego takiego nie robi, ponieważ jest na tyle zajeb*sty, że nie będzie kupował „gumek” skoro może „kupić se browary i fajki za hajs od starych, nie?” – imitacja slangu jest moją mocną stroną.

I tak oto pełna ufności wobec spotkanego minutę temu mężczyzny, kobieta wypina się. Tutaj następuje „miłość”, która trwa jakieś 1,5 minuty, po czym oba obiekty rozchodzą się każde w swoją stronę. Cud nowego życia właśnie zaistniał. Jeżeli obiekty mieszkają w dużym mieście, prawdopodobnie nigdy się już nie spotkają, a owoc ich miłości zostanie spuszczony w muszli klozetowej. Jeżeli natomiast obiekty znają się z widzenia, albo nie daj boże ich rodziny spotykają się w spożywczym lub w kościele, wówczas następuje huczne i jakże radosne wesele, którego efektem jest kolejna smutna, niekochająca się i toksyczna rodzina, w której każde dziecko tak bardzo chce się wychowywać.

I stąd właśnie, w wielkim skrócie, biorą się dzieci moi, Drodzy czytelnicy.Uważajcie na siebie.
Pozdrawiam






poniedziałek, 7 października 2013

Happy Feet


Zawsze chciałem być muppetem. Nie łączyło się to broń boże z pragnieniem posiadania czyjejś ręki w moim odbycie. Po prostu chciałem być muppetem. Nagrywać program telewizyjny. Śpiewać piosenki. Opowiadać czerstwe dowcipy. Być wystrzeliwanym z armaty. Tak. Myślę, że przynajmniej częściowo udało mi się zrealizować moje marzenia.
Pewnie nikt z Was tego nie pamięta, albo w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jakieś 10 lat temu Telewizja Polska emitowała program "Muppet Show". Tak. A zgadniecie o której godzinie? O 1 w nocy. Dwa odcinki. W piątki i soboty. Czyli w sumie cztery odcinki tygodniowo, jeżeli ktoś ma problemy z rachunkami. Nie wiem kto wpadł na tak obłędny pomysł, ale mam nadzieję, że złamał obie nogi, wyleciał z pracy i że do wesela się nie zagoi.
Poniższy klip jest specjalnie dla Ciebie, mistrzu. Zobacz jak wyglada ktoś kto tańczy, bo Ty już nigdy nie zatańczysz o własnych siłach. Mam Twój numer. Wiem gdzie mieszkasz. Do jutra!







sobota, 5 października 2013

„To co nam było” – czyli o czym jest ta straszna piosenka?



Nie, nie słucham takich dzieł. Tak, są ludzie, którzy słuchają. Nie, nie znam żadnego z nich. Piosenka wpadła w moje ręce przypadkiem. Ktoś, kto troszczy się o mój czas wolny postanowił umilić mi czwarteczek ową twórczością. Jestem mu dozgonnie wdzięczny. Utwór zatytułowany „TO CO NAM BYŁO” zespołu Red Lips. Zapraszam.


Piosenka rozpoczyna się troskliwym powtórzeniem całego tytułu piosenki przez cierpiącą wokalistkę zespołu na wypadek gdybyśmy go nie dostrzegli na opakowaniu płyty (lub, co bardziej prawdopodobne, nad filmikiem na youtubie). Chociaż może przemawia przeze mnie niesprawiedliwy jad. Może jest to zabieg dla ludzi niewidzących? Jednak wydaje mi się, że ludzie niewidzący mają lepszy gust muzyczny. I dlaczego wobec tego nie stworzono od razu wersji dla niesłyszących? Oburzające.


„To, co nam było, co nam się zdarzyło.”

I zwrotka pierwsza. Proszę!

„Napisać list, i szybko z domu wyjść.” – pierwszy wers daje nam bardzo ważną informację. Mianowicie mamy do czynienia z osobą pochodzenia tzw. „zagranicznego”, która przeczytawszy kiedyś „W pustyni i w puszczy” postanowiła porozumiewać się jak bohater powieści –Kali, tj. „Kali łowić ryby”. W ty przypadku „Kali napisać list i szybko z domu wyjść.” Idziemy dalej.

„Nie potrafiłam spać.” – Aha, czyli Pani potrafi jednak odmieniać, chociaż nie potrafi spać… Dobrze. Wobec tego zapominamy o tym co wcześniej napisałem.


„O tak…” - Dialog ze słuchaczem! Bardzo dobrze, plus. Szkoda tylko, że żaden słuchacz owego dialogu nie podejmie.

„Na pozór zły, a tak potrzebny mi.” – Pierwsza poważna zagadka, proszę państwa. Co jest na pozór złe i zarazem tak potrzebne naszej bohaterce? Wspomniany wcześniej list, który napisał jej Kali? Ale przecież jak się okazało; nie było żadnego Kaliego! Czyżby bohaterka dopuściła się morderstwa i chciała ukryć ślady zbrodni?

„Pękały serca nam.” – Jest to albo ekscytujące świadectwo popełnienia zbrodni, albo miałka piosenka o miłości. Jedno, albo drugie!

„Zostań…” – Nie wiem czy ja jako słuchacz mam zostać, czy może Kali ma zostać?

„Napięty ból, przed nami stawiał mur. Odbierał resztki sił…” – Jak nic przyznanie się do zabójstwa! Trzeba natychmiast wysłać piosenkę do prokuratury i sprawdzić, czy nie zaginął ostatnio biedny Kali.

„Mów mi…” – Kobieto, ja nie mam ochoty cię słuchać, a co dopiero mówić do ciebie.

„Czy tylko ja, walczyć o to mam, czy pomożesz mi?” – Cóż. Zakładając, że nasza bohaterka nie prosiłaby swojej ofiary o pomoc w jej własnym morderstwie, skłaniam się jednak (niestety) do wersji, że jest piosenka o miłości…  A raczej o rozstaniu. Czyli o miłości. Bo przecież wiemy, że „nie ma, nie ma prawdziwej miłości bez rozstania”, prawda? Niestety prawda. Idziemy dalej. A dalej zaczyna się refren! Powtórzony aż dwukrotnie.


„To, co nam było, co nam się zdarzyło.

Do ułożenia w głowie mam.” – Co prawda nie wiemy co to było, co im się zdarzyło, ale na pocieszenie mogę powiedzieć, że wokalistka również tego nie wie. Chociaż tyle.

„To nic nie znaczyło, to nie była miłość.” – Aha, bo jeszcze trzy wersy temu chciała Pani o to walczyć i żądała tego samego od Bogu ducha winnego Kaliego!

„A wciąż mam nadzieję, nowy plan.” – Czyli wszystko się jednak wyjaśni. Trzymam za słowo. Przed nami zwroteczka druga, proszę państwa. Jupi!

„Tak dużo spraw, łączyło kiedyś nas.

Myślałam, to ma sens.” – To chyba z przeproszeniem na głowę upadłaś! W związku nie wolno się niczym dzielić. W jakim ty świecie żyjesz? Tylko tajemnice i brak szczerości gwarantują udane pożycie. Pamiętaj o tym.

„Już wiem, że kiedy ja,

Stawiałam domy z kart…                 

Nie miałeś do nich wejść.” – Nie chcę być niegrzeczny, ale domki z kart mają to do siebie, że są dosyć delikatne i powiedziałbym niewielkie… Prawdopodobnie twój chłopak Kali po prostu nie chciał burzyć efektów twojej ciężkiej pracy, dlatego do nich nie wchodził. Szanował to, że kiedy on zasuwał codziennie do pracy, zarabiał na masło, wyprowadzał słonia, ty siedziałaś w pokoju i budowałaś domki z kart. Przypomnij mi o co masz pretensje?

„O nie…” - O, tak. (wszedłem w dialog, szlag…)

„Ostatni raz, pocałuj tylko mnie.” – „Tylko mnie”? Bo zazwyczaj całowaliście się w grupie, tak? Plemię Buzi, buzi, cholera.

„Ja schowam moje łzy.” – Metafora metaforą, ale to się kupy nie trzyma, proszę państwa. Jak dokładnie zamierza Pani schować swoje łzy? Poczekać aż wypłyną na policzek, następnie podsunąć fiolkę, żeby można je było później wlać do odsiewni?????????, tak? Czy może planuje Pani w ogóle ich nie produkować i zachować w swoim organizmie na później? W tym wypadku ciężko mówić o chowaniu czegoś, czego nie ma, prawda? Prawda.

 „Bo wiem…         

 Że tylko jak, odwrócę nagle twarz, nie zatrzymam ich.” – I wszystko jasne. Czyli opcja druga. Chowam coś czego nie ma i jak się odwracam to popuszczam. Rozumiem. Tutaj następuje kolejne niepotrzebne powtórzenie refrenu. Ale co to? Nagle robi się ciekawie! Uwaga!

 „Ta historia opowiada, że…” - W końcu! Chcę wiedzieć! O czym jest ta piosenka?!

„Czasem warto zastanowić się…….” - ……… oj, tak. Zgadzam się. My mieliśmy już trzy minuty, żeby zastanowić się nad sensem życia i decyzją o wysłuchaniu tej piosenki do końca. Pani miała na to kilka miesięcy w studio nagrań. Jakoś nikomu, nic dobrego z tego nie wyszło.


A tak w ogóle, czy ktoś może mi powiedzieć jaki był ten Jej „nowy plan”? Bo jednak się nie dowiedziałem…






czwartek, 3 października 2013

Postanowienie


Tak. 25 odcinków, w tym cztery „Multi-odpowiedzi” gdzie odpowiedziałem na łohohoho pytań, a może i więcej to wynik zadowalający.
Ale pomyślałem, że pomimo ograniczeń programowych mojego pięknego programu „Wielkie pytania”, nie mogę ograniczać przy okazji samego siebie, prawda? Prawda. Postanowiłem więc, że pytania, które nie znalazły odpowiedzi w moim programie, znajdą je właśnie tutaj, na moim blogu. Dzięki temu przynajmniej nie będę marnował czasu na opisy przyrody, albo tego co zjadłem wczoraj w nocy, kiedy już nic nie powinienem jeść, ale byłem głodny więc zjadłem ciasteczka i teraz mam wyrzuty sumienia. Wracając do tematu i podsumowując; będę od czasu do czasu kontynuował moją pasję odpowiadania na wielkie pytania.
Dla Was, drodzy wielbiciele wiedzy.
Eureka!









środa, 2 października 2013

Nuta wiejska cz. 3




"Miała Baba Star Trek’a, Star Trek’a, Star Trek’a
Gwiezdnych Wojen nie miała, nie miała, hej
Wnuczek kupił Star Wars’y, Star Wars’y, Star Wars’y
I Babcia dostała zawału jak się dowiedziała, że Vader jest ojcem Luke’a, hej"


"Miała Baba Sok z żuka, Sok z żuka, Sok z żuka
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
I przyszedł."




poniedziałek, 30 września 2013

Yattaman!


Przedstawiłem już Państwu dwie piosenki do bajek mojego dzieciństwa. „Gumisie”, które nieludzko poniżyłem oraz „Listonosza Pata”, któregoż pod niebiosa wychwaliłem. Przyszedł teraz czas na kolejny tekst piosenki bajczanej, który tym razem kompletnie nie wymaga komentarza. Zaznaczę tylko, że ów tekst jest absolutnie autentyczny, oraz że nie był on wyśpiewywany lecz jedynie wyczytany przez polskiego lektora podczas gdy oryginalne wykonanie można było usłyszeć w tle… Zapraszam do lektury.

„Yattaman, Yattaman zna złotą żyłę. Strzeże nas.
 Jest śmieszny lecz i srogi.
 Odważny nasz wojownik Yattaman.
 Yattaman, Yattaman, wróg w walce,
 co z radością zwycięża w każdym boju.
 To strażnik naszej Ziemi, Yattaman.
 Bywa tu, bywa tam. Bywa też gdzie indziej.
 W pojeździe swym wytropi każdego wroga wnet.
 I znów zaczyna się elektroniczna wojna.
 Lecz nasz Yattaman nieustraszony zwycięży w boju dziś.
 Yattaman, Yattaman ze swą dziwaczną bronią rozśmiesza nas,
 gdy śmieszny zrobi trik.
 On zawsze i niezmiennie na służbie jest ludzkości.”

Proszę państwa jeżeli coś „bywa tu, bywa tam, bywa też gdzie indziej” to ja już nie mam więcej pytań.

Dziękuję.







sobota, 28 września 2013

Ból



Otóż wczoraj wybrałem się na niewielkie zakupy spożywcze, za cel obierając sobie niewielką filię sieci sklepów „Żabka” na zboczu, pod moim domem. Dzień był upalny. Wyjątkowo rażący. Wszedłem do sklepu, a tam siedząca za ladą zgrabna, młoda panienka słowem się do mnie nie odezwała.

Dziękuję.




piątek, 27 września 2013

„I wyszedł z mroku i stanął i usiadł i wstał i poszedł…”



Wczoraj zamarzyło mi się zostać pisarzem powieści kryminalnych. W ostateczności powieści detektywistycznych. Oto próbka mojego talentu literackiego –



„Werlock zamknął za sobą drzwi, zrobił dwa kroki, podłubał w nosie i mocno odchrząknął.

- Sprawa jest banalnie prosta. – odparł. - A jej rozwiązanie zajęło mi niecałe 15 sekund. Wszystkiemu winna jest… Matylda!

Hotson i reszta zgromadzonych w pokoju gości zamarła w przerażeniu.

- Bzdura! – wykrzyknęła nagle Matylda. Werlock jedynie spojrzał na nią pogardliwie, delikatnie się uśmiechnął i przeszedł do ataku.

- Pani Matylda zeznała, że w dniu śmierci swojego męża znajdowała się po drugiej stronie miasta, w przychodni lekarskiej z powodu nieznośnego bólu lewego ucha. Niestety świeże ślady błota na jej prawej nogawce, które ewidentnie pochodzi z ogródków działkowych spotykanych jedynie w tej części miasta, ponadto ptasie gówno na żakiecie, którego kąt rozpaćkania jak również i „wiek” niepodważalnie świadczą o tym, że pani Matylda 36 godzin temu znajdowała się na świeżym powietrzu w pozycji na wpół zgarbionej, jej notoryczne spoglądanie w prawo podczas składania zeznań, który tak się składa jest odruchem bezwarunkowym podczas kłamania, ponadto niedbałe uczesanie, oraz makijaż poprawiane bez możliwości spojrzenia w lustro, niewielkie zadrapanie na palcu wskazującym lewej dłoni, a także nieudolnie zamaskowana, świeża malinka na jej szyi o średnicy 4 cm, a jak wszyscy doskonale wiemy średnica otwartych ust zmarłego męża wynosiła ponad 5 cm (owa malinka musi być więc sprawką tajemniczego kochanka, którego tożsamość zapisałem właśnie na tej karteczce), świadczą bezsprzecznie o tym, że pani Matylda mówi nieprawdę. Dlaczego mówi nieprawdę, ktoś zapyta… - w pokoju nastała niezręczna cisza.

- Yyy, ponieważ… - burknął nieśmiało Hotson.

- Ponieważ jest winna, Hotson, tak. To było pytanie retoryczne. Nie sądziłem, że akurat ty zechcesz na nie odpowiedzieć.

- Przykro mi, że cię zawiodłem.

- Spokojnie, to nie pierwszy raz. – Werlock uśmiechnął się do Hotsona. - Oczywiście nie mógłbym się mianować najlepszym detektywem świata, gdyby umknął mi niewielki, acz dosyć istotny szczegół w całej tej sprawie. Mianowicie podczas gdy ja oślepiałem was swoim geniuszem obnażając zbrodniczy plan pani Matyldy, sama zainteresowana zdążyła w tym czasie zbiec.

- Co?! Jezus Maria… szybko! – krzyknął Hotson dając tym samym początek ogromnemu zamieszaniu.

- Nie mogła uciec daleko! – krzyknął zaaferowany Microsoft.

- To zupełnie bezcelowe. – powiedział spokojnym tonem Werlock. Cały salon znów zastygł.

- Dlaczego? – chciał wiedzieć Hotson, dlatego zadał to treściwe pytanie. Werlock spojrzał na Hotsona z jeszcze większym rozczarowaniem niż poprzednio, wziął głęboki oddech i rozpoczął argumentację.

- Jest godzina 4:30, najbliższy przystanek autobusowy oddalony jest od nas o 24 metry, biorąc pod uwagę, że pani Matylda nie posiada prawa jazdy, natomiast założyła dziś buty z płaską podeszwą, bez problemu była w stanie przebyć tę odległość w niecałe 4 sekundy, dzięki czemu zdążyła na autobus numer 715, o 4:29, jadący w stronę dworca kolejowego. Na nasze nieszczęście autobus będzie napotykał na swojej drodze same zielone światła, więc nie dość, że nie będzie się spóźniał na kolejnych przystankach, to jeszcze będzie przyjeżdżał na nie za wcześnie, przez co pan Grzegorz, który codziennie zjawia się na swoim przystanku dwie minuty przed planowym przyjazdem autobusu, tym razem będzie świadkiem smutnej sytuacji, w której autobus 715 przejedzie mu koło nosa, przez co nie zdąży do pracy, w skutek czego jego niezrównoważony psychicznie szef wyrzuci go na zbity pysk, co w konsekwencji doprowadzi do jego samobójstwa, które odbędzie się równo za trzynaście dni, pięć godzin i 38 minut. Plus minus 6 sekund.

- Chyba zgubiłeś wątek. – nieśmiało zauważył Hotson.

- A, rzeczywiście. – poprawił się Werlock - Po prostu jej nie dogonimy. Dziękuję.”



Myślę, że przede mną wielka kariera pisarza!





środa, 25 września 2013

Co drugi wtorek


Jak to bywa w co drugi wtorek, tak i wczoraj wybrałem się na umówioną wizytę u psychologa o godz. 10 rano. Powtarzam raz jeszcze psycholog to nie psychiatra, proszę państwa. Szedłszy sobie ulicą, a dokładniej chodnikiem przylegającym do owej ulicy, spostrzegłem lewym i prawym okiem niewielką grupkę dzieci grających w piłkę.

Dzieciństwo, ach!

Pamiętam kiedy i ja byłem takim małym kulfonem, z którego wszyscy się śmiali. Pamiętam, kiedy przed meczami na podwórku byłem zawsze wybierany jako ostatni (chyba ciężko tutaj nawet użyć odmiany słowa „wybór”… tak, to był bardziej „brak wyboru”) i zazwyczaj przypadała mi zaszczytna rola bramkarza, na którego zwala się winę za wszelkie niepowodzenia drużyny. Pamiętam wiatr we włosach i krew w ustach. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy potrafiłem sam sobie strzelić trzy gole z rzędu.

Pamiętam również jak płakałem z bólu, kiedy jeden z dzieciaków po drugiej stronie ulicy kopnął niepodziewanie piłkę w moją stronę i trafił nią w moje kolano wybijając mi rzepkę na drugą stronę nogi. Tak. Resztę wtorku spędziłem mdlejąc sobie na pogotowiu, dzięki czemu jestem o jedną wizytę u psychologa w plecy. Moja depresja się pogłębia. Jeszcze nigdy nie było tak źle. Nie chce mi się żyć.

Do zobaczenia.






niedziela, 22 września 2013

Piosenka idealna



Chociaż mój wpis/recenzja "fajnej "piosenki o Gumisiach cieszy się nieprzebranie ogromną popularnością w mojej głowie, muszę przyznać, że byłbym słabym krytykiem "wszystkiego" gdybym nie potrafił na drugiej szali postawić czegoś za wzór, prawda? Prawda. Proszę bardzo. Oto piosenka idealna.


„Pat i Kot

Kot i Pat

Pat i Kot  

Przyjaciele od lat.”


- Da się? Da się! Czego się dowiedzieliśmy z tych czterech krótkich wersów? Że bohaterami bajki są Pat i (w domyśle) jego kot. Że są za wszelakim równouprawnieniem ponieważ są wymieniani na zmianę, nikt w tej relacji nie jest lepszy od drugiego. Dodatkowo wiemy, że Pat i kot są przyjaciółmi od lat. Idziemy dalej.


„Z torbą pełną listów

Ledwie świt zabłyśnie

Swym pocztowym wozem rusza w świat.”


- No, proszę państwa! Gdyby Pat szukał żony na portalu randkowym spokojnie mógłby wpisać ten fragment piosenki do ramki „O sobie”. Oto czego się dowiedzieliśmy tym razem- Pat jest listonoszem. Ma torbę. Torbę pełną listów, proszę państwa, więc prawdopodobnie dba o tężyznę fizyczną, chodzi na siłownię, dobrze się odżywia a wszystko po to, aby móc dźwigać codziennie ową ciężką torbę. Jest sumienny i punktualny. Wstaje wcześnie rano więc nie ma problemów ze snem, czyli zapewne nie chrapie. Ważna informacja. Pat ma wóz pocztowy i jak sugeruje tekst nie jest to jedynie wóz służbowy, ponieważ wówczas tekst piosenki brzmiałby „Pocztowym wozem służbowym rusza w świat”, ale nie! Pat jest właścicielem tegoż wozu co znaczy, że dobrze zarabia, ma zapewne liczne lokaty w bankach, może nawet pochodzi z bogatej rodziny? A na koniec dowiadujemy się jeszcze, że ma prawo jazdy, czyli jest na dodatek dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną. Wspaniale! Następnie następuje tutaj powtórzenie refrenu o równouprawnieniu i przechodzimy do zwrotki drugiej.


„Ze snu wstaje słońce

Słychać ptaków koncert

I szczęśliwy jest naprawdę Pat.”


- Czy trzeba cokolwiek tu dodawać? Kandydatki na żony dowiedziały się właśnie, że Pat jest wyjątkowo nie wymagającym partnerem, a zwykły widz, że do szczęścia nie jest mu potrzebne nic oprócz słoneczka i śpiewu ptaków. Wspaniale! Oczywiście mija się to lekko z prawdą, ale zakładam, że przeciętny widz ma nie więcej niż 6 lat, to co on tam może wiedzieć, prawda? Prawda. Dalej.


„Każdy dobrze zna pocztowy wóz” – no cóż w Polsce nie ma ich za dużo, ale to już wina innej kultury pocztowniczej.


„A przyjaciół ma Pat jak mało który” – kolejna ważna informacja matrymonialna!


„Może... może właśnie dziś

Spotkasz go znów z listem u Twych drzwi.”


– Te dwa ostatnie wersy nieuważny widz może potraktować jak okrutną drwinę z młodego widza, który przecież nigdy w życiu nie spotka prawdziwego Pata, ale, ale… to tylko pozory. Zwróćmy uwagę na powtórzenie słowa „może”. Rodzi się tu ewidentny podtekst brzmiący - „Nie łudź się, dziecko. Pat nigdy do ciebie nie przyjdzie, ale zawsze możesz pooglądać naszą bajkę.” Dziecko momentalnie wychwytuje tę intencję i nie ma potem żadnych większych traum przewlekłych. Piosenkę kończy powtórzenie informacji o relacji kota i Pata, oraz o rzeczach, które sprawiają, że Pat jest szczęśliwy.

I proszę państwa, tak się właśnie pisze piosenkę do bajki.


„FAJNA”, prawda?


Dziękuję bardzo.




A oto morożący krew w żyłach odcinek Listonosza Pata...