środa, 25 września 2013

Co drugi wtorek


Jak to bywa w co drugi wtorek, tak i wczoraj wybrałem się na umówioną wizytę u psychologa o godz. 10 rano. Powtarzam raz jeszcze psycholog to nie psychiatra, proszę państwa. Szedłszy sobie ulicą, a dokładniej chodnikiem przylegającym do owej ulicy, spostrzegłem lewym i prawym okiem niewielką grupkę dzieci grających w piłkę.

Dzieciństwo, ach!

Pamiętam kiedy i ja byłem takim małym kulfonem, z którego wszyscy się śmiali. Pamiętam, kiedy przed meczami na podwórku byłem zawsze wybierany jako ostatni (chyba ciężko tutaj nawet użyć odmiany słowa „wybór”… tak, to był bardziej „brak wyboru”) i zazwyczaj przypadała mi zaszczytna rola bramkarza, na którego zwala się winę za wszelkie niepowodzenia drużyny. Pamiętam wiatr we włosach i krew w ustach. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy potrafiłem sam sobie strzelić trzy gole z rzędu.

Pamiętam również jak płakałem z bólu, kiedy jeden z dzieciaków po drugiej stronie ulicy kopnął niepodziewanie piłkę w moją stronę i trafił nią w moje kolano wybijając mi rzepkę na drugą stronę nogi. Tak. Resztę wtorku spędziłem mdlejąc sobie na pogotowiu, dzięki czemu jestem o jedną wizytę u psychologa w plecy. Moja depresja się pogłębia. Jeszcze nigdy nie było tak źle. Nie chce mi się żyć.

Do zobaczenia.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz